Umysł zmącony szaleństwem a muzyczna tożsamość

Opowieści o Lostprophets zazwyczaj zaczynają się i kończą na tym samym człowieku. Ian Watkins, bo o nim mowa, był założycielem kapeli, której historia, niczym w prawdziwym thrillerze, kończy się potężnym twistem. Potężnym, choć paskudnym, bo gdy już zdawać się mogło, że po wydaniu 5 albumów mogliby do końca życia odcinać kupony od sławy i pluskać się w słonecznych promieniach na plażach Copacabany, niespodziewanie ich kariera z impetem uderzyła w mur i roztrzaskała się na drobne kawałeczki, boleśnie kalecząc po drodze każdego członka kapeli, a wspomnianego Iana wyrzucając na śmietnik muzycznej historii. Ale czy słusznie? Pytanie trywialnie proste w swoim założeniu, jednak wg mnie nieco trudniejsze, gdy należycie sięnad nim zastanowić.


Z czym to się je?

Po krótkiej przygodzie z Public Disturbance Ian Watkins razem z garstką kolegów założył w 1997 roku kapelę o nazwie Lostprophets. thefakesoundofprogress wpierw wydany jako demo, później już jako prawowity longplay osiągnął duży sukces na brytyjskim rynku, a kapela grająca wówczas (a mówimy o roku 2000) surowy ale melodyjny nu-metal szybko zwróciła na siebie uwagę okolicznych wytwórni i producentów. Oni sami zaczęli koncertować jako support dla takich zespołów jak Linkin Park czy Deftones. Przełomem był jednak wydany 4 lata później album Start Something, łączący co ważniejsze elementy nu-metalowe z poprzedniej płyty i dodający do tego przebojowe i chwytliwe, ale ostre i agresywne melodie. Lostprophets zyskiwali popularność już nie tylko w Europie, ale także na rynku amerykańskim, gdzie nawiązali współpracę z Ericiem Valentine, który wcześniej pomógł wypromować m.in. Queens of the Stone Age i Good Charlotte. Przeboje z Start Something nieustannie krążyły po stacjach muzycznych, a najpopularniejsze z nich, Last Train Home, szturmem wbił się na listy przebojów w Stanach i rodzimej europie.

Watkins śpiewał, komponował, pisał teksty a gdy na krótko po wydaniu Start Something grupę opuścił Mike Chiplin, ten przejął jego obowiązki i samemu nagrał partie perkusyjne dla wersji demo ich kolejnego albumu, Liberation Transmision. Albumu wydanego w 2006 roku, który osiągnął jeszcze większy sukces niż poprzednik i wzniósł Lostprophets na szczyt listy najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii. Na albumie dominowały melodie znacznie bardziej współczesne, a do korzeni nu-metalowych ciężko się było dokopać nawet największym fanom, ale to właśnie przebojowość i lekkość stawała się znakiem rozpoznawczym zespołu. I choć fundamentem sukcesu był Watkins, który świetnie odnalazł się w nowym stylu Lostprophets, to bez Mike’a Lewisa, Lee Gaze’go, Stuarta Richardsona (kolejno: gitara rytmiczna, prowadząca i bas),  czy — mojego faworyta w tym gronie — Jamiego Olivera, o sukcesie nie byłoby mowy. Trójka gitarzystów wspierała Watkinsa w chórkach, które były solą walijskiej kapeli i stanowiły o sile najpopularniejszych kawałków, być może właśnie dlatego, że rześko wykrzykiwane przez całe trio hymny, niosły ze sobą niesłychaną energię i pasowały jak ulał do pełnego werwy przesłania zespołu. Z kolei Oliver z palcami na keyboardzie nawet z najprostszej melodii potrafił wydobyć prawdziwie unikalne brzmienie.

Rześko wykrzykiwane przez całe trio hymny, niosły ze sobą niesłychaną energię i pasowały jak ulał do pełnego werwy przesłania zespołu

Cała piątka, wliczając Watkinsa, trwała w Lostprophets do samego końca. Po Liberation Transmision nadszedł czas na The Betrayed, który miał ujrzeć światło dzienne zaledwie rok po poprzednim, ale z uwagi na ciągłe trasy koncertowe i niezadowolenie kapeli z początkowego brzmienia longplay został wydany dopiero na początku 2010 roku. Jak stwierdzili sami muzycy był to „najlepszy, najmroczniejszy i najbardziej autentyczny” materiał w ich dorobku, a Jamie Oliver poszedł krok dalej i stwierdził, że The Betrayed będzie miało „pazur z Start Something, przebojowość z Liberation Transmission, ale zachowa autentyczność thefakesoundofprogress”. Gdy po raz pierwszy usłyszałem singiel promujący wydawnictwo miałem jednak wątpliwości. It’s Not the End of the World, But I Can See It from Here było… inne. Czuć było, że grupa nie spoczęła na laurach i próbuje dalej eksperymentować ze swoim brzmieniem. Kolejny singiel, Where We Belong, skradł jednak moje serce i nowy styl zespołu kupiłem w trymiga, po dziś lubiąc pod nosem podśpiewywać co ciekawsze kawałki z tego albumu. Nawiasem mówiąc The Betrayed był pierwszym albumem, który przesłuchiwałem na bieżąco. Wcześniejsze albumy Lostprophets, już dawno po premierze, pochłonąłem na raz, gdy tylko dorwałem się z łapami do internetu.

Oh, take these stones away
Start a brand new story
I’ll make it through each day
Singing death or glory
Lord won’t answer me
I won’t let it bring me down

Kolejny i — jak się potem okazało — ostatni album Lostprophets wydany został dzięki pomocy nowej wytwórni, Epic Records, w 2012 roku. Weapons już nie zachwycał tak jak poprzednicy, ale nadal był cholernie przebojowy, zachowując po trochu z każdego dotychczasowego albumu, zgrabnie balansując między surowym brzmieniem debiutu i dopieszczonym, lekko komercyjnym poprzednikiem. Jesus Walks to chyba mój ulubiony singiel od Lostprophets, aż dziw bierze, że tak wspaniały tekst mógł powstać w tak obłąkanym umyśle Watkinsa. W grudniu 2012 roku wokalista napisał na twitterze: „w drodze do studia, kręcimy nowy teledysk”, co jak się później okazało, było zapowiedzią nowego singla, „potężnej ballady”, Somedays. Teledysk powstał, ale nigdy nie ujrzał światłą dziennego, tak samo jak sam singiel. Watkins został zatrzymany przez policję z zarzutami wielokrotnych przestępstw seksualnych na nieletnich i rozpowszechniania dziecięcej pornografii.

Jesus Walks, but baby, he’s a cop

Wkraczamy w mroczne tematy. 19 grudnia 2012 roku. Przed Watkinsem postawiono tyle popapranych zarzutów, że samo wymienienie ich nie dość, że zajęłoby mi cholernie dużo miejsca, to na dodatek mogłoby wywołać ból głowy od samego czytania. Planowanie kontaktu seksualnego z 11-miesięcznym dzieckiem, posiadanie i/lub rozpowszechnianie materiałów o treści pornograficznej z nieletnimi i ekstremalnych materiałów z udziałem zwierząt, gwałty i napaści seksualne etc. Watkinsa zamknięto w tymczasowym areszcie, razem z dwoma kobietami podejrzanymi o współudział w planowanych zbrodniach. Cała sprawa ciągnęła się miesiącami, a na światło dzienne wypływały kolejne chore zbrodnie oskarżonych. Choć Watkins z początku zaprzeczał wszystkim oskarżeniom, to nim doszło do samego procesu, 26 listopada, przyznał się do części zarzutów, w tym próby gwałtu i napastowania seksualnego nieletnich, jednak do końca twierdził, że do samego gwałtu nie doszło, co ostatecznie potwierdziła prokuratura. Później przyznał się również do posiadania materiałów o charakterze niedozwolonym oraz kilku napaści o charakterze seksualnym. Po długim procesie piosenkarz został skazany na 29 lat więzienia z możliwością warunkowego zwolnienia po odbyciu 2/3 kary, natomiast współoskarżone otrzymały karę 14 i 17 lat pozbawienia wolności. Jedna z oskarżonych okazała się później być matką jednej z ofiar Watkinsa. Podłe.

„Ta sprawa wyznacza nowe dno deprawacji” — stwierdził sędzia prowadzący rozprawę odczytując wyrok, z kolei oficer śledczy przyznał, że Watkins to „prawdopodobnie najbardziej niebezpieczny przestępca seksualny” z jakim miał do czynienia. Nic zresztą dziwnego: w toku postępowania sam napotkał materiały, od których opisów aż włos staje dęba, a zęby dzwonią w złowieszczym klekocie.

Jedno z ostatnich zdjęć Lostprophets w pełnym składzie. Watkins w okularach.

Jedno z ostatnich zdjęć Lostprophets w pełnym składzie. Watkins w okularach.

Co więcej w 2016 roku, więc kilka dobrych lat po zamknięciu Walijczyka, w raporcie opublikowanym przez niezależną komisję rozpatrującą skargi ws. postępowania policji (Independent Police Complaints Commission) pojawiła się wzmianka o możliwym zawieszeniu trzech detektywów pracujących nad sprawą Watkinsa. Jak się okazało już w 2008 roku mogło dojść do zatrzymania piosenkarza, jednak detektywi „nie podjęli wówczas odpowiednich kroków by przyśpieszyć dochodzenie”. Interpretację pozostawiam wam.

Co się dalej działo z Lostprophets chyba nie muszę mówić. Muzycy wydali wkrótce oświadczenie na oficjalnym fanpage zespołu, którego tłumaczenie znajduje się poniżej:

Dowiedzieliśmy się w tym tygodniu, że oskarżenia przeciwko Ianowi były prawdziwie. Do tego czasu były one dla nas ekstremalnie ciężkie do zaakceptowania i wierzyliśmy, że wszystko okaże się pomyłką. Niestety, jego obrzydliwe czyny są niemożliwe do zaprzeczenia.

Wielu z was chce wiedzieć czy byliśmy świadomi zbrodni Iana. Stawiamy sprawę jasno: nie. Wiedzieliśmy, że Ian ma trudny charakter i nasze prywatne relacje często bywały dla nas wszystkich podłym wyzwaniem. Ale mimo jego uzależnień, egoizmu, załamań nerwowych i napadów frustracji nie wyobrażaliśmy sobie, że może być zdolny do czynów, do których teraz się przyznał.

Jesteśmy załamani, wściekli i zdegustowanie tym co zostało ujawnione. To coś co będzie na nas ciążyło do końca życia. Bycie w zespole zawsze było naszym największym zamiłowaniem i platformą, która pomagała nam inspirować ludzi, ale nie wykorzystywać ich.

To wciąż ciężkie do uwierzenia, że ktoś z kim tak długo byliśmy blisko zniszczył tyle żyć i kłamał na każdym możliwym kroku.

Nasze serca łączą się z rodziną Iana, naszymi fanami i przyjaciółmi, których zdradził, ale przede wszystkim z ofiarami jego i jemu podobnych zbrodni. Wierzymy w sprawiedliwość, ale także w to, że Ian weźmie odpowiedzialność za swoje czyny. Zachęcamy wszystkie ofiary podobnych zbrodni do kontaktu z odpowiednimi służbami.

Wkrótce potem ślad po Lostprophets zaczął systematycznie zanikać: usunięto media społecznościowe zespołu, sprzedano firmę organizującą trasy koncertowe, której założycielem był Watkins (co ciekawe na mocy tej sprzedaży Watkins otrzyma 147 tys. $ po wyjściu z więzienia; do tego tantiemy za muzykę tworzoną z Lostprophets. Całkiem niezła sumka, jak na kogoś kogo utrzymanie kosztuje państwo kilka tysięcy funtów rocznie). Niedługo później Lostprophets zostali oficjalnie rozwiązani, co nie może dziwić biorąc pod uwagę, że nazwa zespołu została zdruzgotana wraz z oskarżeniem Watkinsa o szereg obrzydliwych zbrodni, a w momencie ich potwierdzenia utonęła w morzu pomyj, które wylano na zespół.

W 2014 roku ex-frontman Thursday, brytyjskiego zespołu post-hardcorowego, Geoff Rickly, ogłosił że pracuje nad nowym projektem z pozostałymi członkami byłego Lostprophets. Nowy zespół ma czerpać garściami z Joy Division, New Order czy The Cure, a nazywać się No Devotion. Singiel promujący debiutanckie wydawnictwo zespołu pojawił się w sieci 1 czerwca tego samego roku.

Słów kilka ode mnie

16 lat po założeniu Lostprophets, kariera reszty muzyków posypała się jak domek z kart i to w okolicznościach jakich żaden z nich nie spodziewał się nawet w najgorszych koszmarach. W niewinność Iana wierzą już tylko fanatycy i psychopaci, skoro sam Watkins przyznał się do części zbrodni, a na jego dyskach twardych zabezpieczono materiały dowodowe o jednoznacznej treści. Z kolei ciężko mi wierzyć w winę reszty zespołu: w całej tej chorej historii najstraszniejsze jest chyba właśnie to, że tak parszywych zbrodni dopuścił się człowiek, który pod maską szczęśliwego i spełnionego artysty, inspirującego ludzi swoją muzyką, skrywał mroczną i parszywą stronę swojego podłego życia.

Geoff Rickly podczas jednego z koncertów No Devotion

Geoff Rickly podczas jednego z koncertów No Devotion

W jednym z ostatnich wywiadów, już po rozwiązaniu Lostprophets i dołączeniu do No Devotion, Lee Gaze stwierdził, „Skąd możesz wiedzieć? Takich rzeczy nie ujawnia się osobom, pośród których żyje ośmioro dzieci (mowa o dzieciach członków zespołu — przyp. aut.). Nie, po prostu nie. Zabilibyśmy go na miejscu”. Wtórował mu Stuart Richardson: „Mimo że byłem już pogodzony z końcem zespołu i końcem Watkinsa wciąż miałem nadzieję, że to wszystko jest pomyłką, a on okaże się niewinny. Tak, wiedzieliśmy, że to koniec. Nie można wrócić po takim czymś” — stwierdził, jak gdyby potwierdzając, że same oskarżenia wystarczyły, by doszczętnie zrujnować muzyczne dziedzictwo Walijczyków.

Jakie No Devition jest każdy widzi: w powtórkę sukcesu Lostprophets nie ma co wierzyć, tak samo jak w powrót niepodrabialnego stylu walijskiego zespołu. Coby o Watkinsie nie mówić, to miał głos do śpiewania i nadawał zespołowi unikalnego brzmienia. No i wypadał live lepiej niż Rickly, a koncerty Lostprophets były prawdziwym show, o którym za dzieciaka marzyłem, a które obecnie są już poza zasięgiem wszelkich nadziei.

Nie dziwi mnie jednak pójście reszty kapeli w bardziej delikatne rejony muzyki alternatywnej: zszargane nerwy pozostałych członków grupy znalazły najwidoczniej ukojenie w korzeniach brytyjskiego rocka i dobrze się tam czują. Mimo to gdzieś w głębi serducha mam żal o to, że potężna część mojej muzycznej tożsamości zachwiała się na nierównym fundamencie watkinsowego umysłu. Sam nie wiem do kogo? Do niego? Do siebie? A może do milionów ludzi, którzy na wieść o podłościach frontmana odwrócili się plecami nie tylko od reszty zespołu, ale też od całej jego twórczości?

Bo widzicie, to do czego zmierzam i co od samego początku próbuję delikatnie zasugerować to to, że nie sam Watkins dźwigał przez lata Lostprophets na plecach. Czytając oświadczenie muzyków można mieć wręcz wrażenie, że pozwalał się łaskawie prowadzić przez wyboistą i krętą drogę rockowego stylu bycia. A jednak: spuścizna Lostprophets istnieje już tylko teoretycznie, a pozostali członkowie wręcz przyznają, że zespół skończył się w momencie pojawienia się oskarżeń. To trochę smutne, że z ponad szesnastu lat pracy nad pewnym projektem, zostało już tak niewiele. Może przemawia przeze mnie przesadna naiwność i dziwny romantyzm, ale czy pozostawienie po sobie jakiegoś wyraźnego piętna nie jest celem wszystkich naszych poczynań? Tymczasem pozostali muzycy odcinają się nie tylko od Watkinsa, ale też od muzyki, którą tworzyli jako Lostprophets. Troszkę szkoda. Nie powiem, żebym popierał ten ruch, ale rozumiem.

Gdzieś w głębi serducha mam żal o to, że potężna część mojej muzycznej tożsamości zachwiała się na nierównym fundamencie watkinsowego umysłu

Ja na przykład trzymam kciuki za No Devition. Nowy styl nie do końca wstrzelił się w mój gust, ale miło widzieć, że reszta zespołu próbuje ruszyć naprzód, nie rozdrapując ran, które zostawił po sobie umysł zmącony szaleństwem, narkotykami i cholera wie czym jeszcze.

Gdy zaczynałem sklejać pierwsze zdania tego tekstu wrzuciłem do playlisty cała dyskografię walijskiej kapeli i teraz, zbliżając się do końca muszę przyznać, że Lostprophets nadal przywołują we mnie pozytywne wspomnienia i odczucia. Nie wiem czy to zasługa supermocy, które do tej pory się nie ujawniły, czy może wewnętrznego i wrodzonego braku wrażliwości, a może po prostu jestem popierdolony, ale słysząc Can’t Catch Tomorrow czy Rooftops nie mam przed oczami Watkinsa w więziennej pidżamie opartego o kraty swojej niewielkiej celi, tylko szóstkę gości, którzy przez lata tworzyli muzykę, tak bardzo trafiającą w mój nie-aż-tak wybredny gust muzyczny.

I nie, Lostprophest to nie jest muzyka, którą poleciłbym każdemu, choć pozornie mieszanka przebojowości i chwytliwych rockowych kompozycji to przepis na niezawodny sukces. Ale to muzyka, która dobre 10 lat temu zostawiła znamię na moim kształtującym się wciąż muzycznym guście. I żaden obłąkany umysł szaleńca nie zmąci tej wizji.

Postscriptum

Lambesis w muzyce jest raczej skreślony, ale może pomyśleć o karierze wrestlera

Lambesis w muzyce jest raczej skreślony, ale może pomyśleć o karierze wrestlera

Podobnie sytuacja ma się z As I Lay Dying, o którym pisałem trochę w podsumowaniu mojej muzycznej przygody. Tim Lambesis, również frontman i główny wokalista, trafił za kratki w 2013 roku po tym jak odkryto, że wynajął płatnego mordercę by zabić własną żonę. Jak dowiedzieli się śledczy, mężczyzna wygadał się na siłowni, że żona utrudnia mu kontakt z dziećmi, a rozwód kosztowałby go 60% majątku. I choć wyrok brzmiał „6 lat bez możliwości wcześniejszego zwolnienia” to Tim już jest na wolności i nie tylko ma się całkiem dobrze, ale  pracuje nad nowym projektem muzycznym i ma w planach wydać książkę. Jego żona, tak samo jak dzieci, żyją w ciągłym strachu przed Lambesisem, który podczas rozprawy przyznał nawet, że sterydy zaburzają nieco jego światopogląd.

A reszta kapeli? O As I Lay Dying pamiętają już nieliczni, a nowy projekt, Wovenwar, podobnie jak No Devotion, znacznie złagodniał względem poprzednika. I choć zespół notuje niezłe wyniki w radiostacjach i metalowych na listach przebojów to jakoś nigdy nie mogłem się przemóc by przesłuchać coś więcej niż pojedyncze single tejże kapeli. I mam dziwne wrażenie, że nie ja jeden.

Bookmark the permalink.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *