Sorry Not Sorry

Tekst o podobnej tematyce już od dawna chodził mi po głowie, ale jakoś zawsze znalazłem powód, żeby ostatecznie nie decydować się na pisanie (zazwyczaj lenistwo, sic!). Tym razem jednak, korzystając z chwili wolnego uznałem, że warto znów przelać kilka myśli na wirtualny papier i podzielić się kilkoma mniej lub bardziej odkrywczymi spostrzeżeniami.

A zaczęło się dość dawno, bo pamięcią musimy sięgnąć do dnia 20 lipca 2017. Wtedy to do publicznej wiadomości podano informację o samobójstwie Chestera Benningtona z Linkin Park, który od lat zmagał się z licznymi uzależnieniami czy depresją, o czym nawet ja napisałem na tym blogu

Współczucie i smutek po śmierci jednego z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów w dzisiejszej muzyce pop/rock było mierzone w milionach wyświetleń na youtube i miliardach komentarzy i wiadomości przepełnionych wsparciem i miłością do reszty zespołu i wszystkich osób, które — podobnie jak Chester — zmagały lub zmagają się z wspomnianymi wyżej problemami. Do świadomości przeciętnego fana przebiła się myśl, że może, tylko może, pod maską szczęśliwego, uśmiechniętego artysty często tkwi zrezygnowany i szukający pomocy człowiek. Pozory mylą, a sam Chester w wywiadach niemal wprost mówił o swoich problemach i o tym, że — cytat — jego umysł to złe sąsiedztwo (bad neighbourhood — przyp. aut.) i nie powinien przebywać tam sam.

Skoczmy nieco do przodu, do 15 listopada 2017. Lil Peep to postać znacznie mniej rozpoznawalna niż Chester Bennington i ja bez bicia przyznaję się, że przed tym dniem w ogóle o nim nie słyszałem. Ale gdy w sieci pojawiło się info, że raper zmarł po zmieszaniu dwóch związków chemicznych, które spowodowały u niego zaburzenia w oddychaniu, a w konsekwencji śmierć, zerknąłem nieco na jego muzyczną twórczość, żeby zobaczyć kogo tym razem stracił świat muzyki.

I nie, nie będę udawał, że z pośród wielu utworów które przesłuchałem spodobało mi się coś więcej niż jeden flagowy singiel. Hip hop to zupełnie nie moja bajka, a trap to już w ogóle jedno z niezrozumiałych dla mnie fenomenów, ale jeśli mam być całkiem szczery i obiektywny to styl, który Peep zdołał wypracować w ciągu krótkiego życia (zmarł w wieku 21 lat) był dość unikalny, a on sam miejscami miał intrygujący i, hm, hipnotyzujący głos.

I nie, nie porównuję tutaj tych dwóch przypadków; jasne, w sieci pojawiło się sporo informacji o domniemanej depresji artysty i problemach w młodości (o narkotykach nie muszę chyba w ogóle wspominać), ale Peep — jeśli wierzyć doniesieniom prasy i brata rapera — zmarł przez przypadek, bo nie znał środków, które zażywał, ani ich działania. I choć w swoich tekstach dużo pisał o smutku czy depresji to zdaje się, że koniec końców nieco się przeliczył.

Fast Forward

A teraz przeskoczmy nieco dalej, do 25 lipca bieżącego roku. Znów przykra informacja dla świata muzycznego: Demi Lovato przedawkowała heroinę i trafiła do szpitala, na szczęście jej życiu obecnie nic nie zagraża. Ale czy na pewno?

W sieci zawrzało, prawdę mówiąc byłem zszokowany reakcją na informację. Co prawda już w przypadku Lil Peepa pojawiły się głosy, że „gówniarz”, że „sam sobie winien”, że „w ogóle nie szkoda”, że „i tak tworzył gówno, nie muzykę” i że „dobrze że zdechł” (i to właśnie wtedy po raz pierwszy do głowy wpadł mi pomysł na tekst i ochota na pisanie), ale miałem wrażenie, że były to bardzo marginalne opinie i w większości zostały szybko skrytykowane przez fanów artysty.

Tymczasem na Demi Lovato spadła dość spora fala krytyki i ogólnej pogardy. Nie wykluczam, że po prostu trafiłem w złe rejony internetu, obserwuję złe osoby na twitterze, albo po prostu moda na krytykę i nielubienie popularnych rzeczy staje się normą, a może po prostu podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, bo uważam Lovato za artystkę z wielkim potencjałem, ale niektóre zarzuty, które rzuciły mi się w oczy były tak absurdalne, że nie sposób traktować je poważnie. Ale od początku.

You did your best, or did you?
Sometimes I think I hate you
I’m sorry, dad, for feelin’ this
I can’t believe I’m sayin’ it
I know you were a troubled man
I know you never got the chance to be yourself
To be your best
I hope that Heaven’s given you a second chance

A mówiąc o Lovato, zwłaszcza w kontekście przedawkowania narkotyków, ciężko nie zacząć od wczesnych lat, wcześniejszych niż wszystkie wydane muzyczne albumy, wcześniejsze niż występy u boku braci Jonas, czy role w młodzieżowym Camp Rock, a nawet epizod w Prison Break (nie, też o tym nie wiedziałem). Krótko po drugich urodzinach Demi jej rodzice rozeszli się — tu wchodzę na moment w delikatne domysły — z powodu agresywnego charakteru jej ojca oraz choroby, schizofrenii, zaburzeń dwubiegunowych, która uniemożliwiała mu stworzenie rodziny i wychowanie dzieci. Zresztą całe dzieciństwo piosenkarki było ciężką przeprawą: w wywiadach wielokrotnie wspominała, że cierpiała na bulimię i doświadczała prześladowań w szkole ze strony rówieśników. Do tego stopnia, że w wieku 11 lat zaczęła okaleczać sobie nadgarstki i w konsekwencji poprosiła o możliwość indywidualnego nauczania.

Nie zrozumcie mnie źle: nie twierdzę, że Lovato jako jedyna artystka w historii musiał się zmagać z stratą ojca, niechęcią rówieśników czy — chociażby — uzależnieniem od narkotyków. Ba! Zapewne nawet krótki research, nawet nie w google, ale własnej głowie, wyplułby mi przed oczy kilka nazwisk, które na start dostały od życia gorsze kopniaki. Zmierzam zaś do tego, że ten iluzoryczny, utopijny świat roześmianych gwiazd Disneya różni się nieco od naszych wyobrażeń i dla zagubionych, młodych osób może być nie tyle szeroko otwartą bramą do wielkiej kariery, ale też windą do piwnicy. A czasem nawet zsypem do śmieci.

Bo gdy już udało się skończyć z prześladowaniami i osiągnąć mimo wszystko spory sukces, zwłaszcza na amerykańskim rynku, pojawiły się inne, nowe-stare problemy — wspólna trasa koncertowa z wspomnianymi braćmi Jonas została odwołana, a Demi, jak się okazało, znów musiała walczyć z bulimią i załamaniem nerwowym, przy czym zanim trafiła na odwyk (w wieku 18 lat) wybrała prawdopodobnie najgorszy możliwy sposób — dragi, kokainę i alkohol.

I znów, to nie tak że wybielam Lovato. Ja po prostu świadomie zauważam, że to są błędy młodości. Tak, błędy, wciąż błędy, ale podyktowane raczej zagubieniem w niewdzięcznym środowisku i najpewniej braku wystarczającego wsparcia ze strony rodziny i bliskich niż głupotą czy lekkomyślnością. Krótko po odwyku Demi wydała zresztą pierwszy singiel z płyty Unbroken, który możecie posłuchać wyżej. I choć tekst nie został napisany przez nią, można między wierszami wyczytać sporo nawiązań do trudnego dzieciństwa, a i sama artystka przyznała, że bardzo utożsamia się z treścią utworu i wierzy, że każdy kto czuje, że sięgnął dna, będzie potrafił wstać i przezwyciężyć przeciwności.

I na dobrą sprawę Skyscreaper jest pierwszym utworem Lovato, który naprawdę przypadł mi do gustu. Fakt, ocieka nieco patetyzmem, ale jednocześnie niesie całkiem poważne przesłanie do ludzi, którzy — tak jak Demi — zmagają się z brakiem akceptacji i szeroko pojętą niechęcią społeczeństwa/rówieśników. A biorąc pod uwagę target w jaki na swoich albumach celuje piosenkarka, śmiem wierzyć, że takich ludzi było całkiem sporo. A jeśli tym utworem Levato pomogła chociaż jednej z nich to nawet lepiej.

Bo muzyka Lovato nie jest czymś z czym byłoby mi mocno po drodze. Uwielbiam jej głos, mocno szanuję za niektóre potężne ballady (patrz wyżej) czy za emocjonalne, życiowe teksty w niektórych utworach, ale mam taką tendencję, że przy pisaniu tekstów i tworzeniu tych quasi-sylwetek puszczam sobie dyskografię danego artysty i póki co dyskografia Demi wcale mnie nie zachwyca. Nie mówię, że te utwory nie nadają się do słuchania, ale dotarłem do albumu z roku 2013 i większość utworów jak dotąd była do bólu generyczna i nie wyróżniała się chyba niczym, może poza — ehh — wspaniałą barwą głosu Demi, spośród popowego mainstreamu, przepełnionego piosenkami w stylu Made in U.S.A czy Give You Heart a Break.

Ojciec Demi Lovato zmarł w 2013 roku, a artystka do samego końca nie potrafiła się z nim pogodzić. Utwór "Father" z płyty Confident był swego rodzaju pożegnaniem

Ojciec Demi Lovato zmarł w 2013 roku, a artystka do samego końca nie potrafiła się z nim pogodzić. Utwór „Father” z płyty Confident był swego rodzaju pożegnaniem z mężczyzną (fragment tekstu i odnośnik do całości możecie znaleźć nieco wyżej)

A mimo to gdy tempo nieco zwalnia, a dźwięki fortepianu czy gitary akustycznej zastępują elektroniczne syntezatory, Demi wchodzi z buciorami tam gdzie od dawna powinna stać i patrzeć z góry na dreptającą gdzieś niżej konkurencję. I tak, zapewne przesadzam, bo gdyby Lovato zdecydowała się porzucić popowe przeboje i zdecydować się na album wypełniony po brzegi wzruszającymi, potężnymi balladami to nie dość, że straciłaby pewnie 50% fanów to na dodatek album ten mógłby być najzwyczajniej w świecie zbyt ciężki do słuchania.

Niemniej zawsze gdy słucham chociażby Warrior czy — tu już wybiegam nieco dalej w przyszłość, bo do albumu z 2015 roku — Stone Cold albo Lionheart (utwór ku pamięci ukochanego psa, urocze, co?) to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takim wydaniu Lovato pokazuje swoje prawdziwe (czyt. najlepsze – przyp. aut.) oblicze — silny wokal, przyjemne melodie, całkiem nieźle rozpisane kompozycje i najzwyczajniej w świecie chwytające za serducho historie, które nierzadko mają odzwierciedlenie w życiu, nie tylko autorki.

A skorośmy już dotarli do albumu z 2015 roku, Confident, to muszę nieśmiało przyznać, że to zdecydowany standout i perełka w dorobku artystki. Zdecydowanie bardziej dojrzalsze brzmienie, znacznie lepiej dopasowane do mojego — mimo wszystko — wybrednego gustu. Zaczyna się — a jakże! — generycznie, choć na tytułowym tracku i nieco późniejszym Cool For The Summer można wyczuć nutkę oryginalności, ale sam album wg mnie rozpościera skrzydła dopiero gdy te taneczne, przebojowe single zostawimy w tyle. Old Ways to ciekawa mieszanka popu z elementami hip-hopu (czegoś takiego wcześniej w wykonaniu Lovato nie słyszałem) i choć podkład muzyczny zajeżdża nieco tanizną, to sam utwór jest naprawdę nieźle skonstruowany. Zresztą te motywy hip-hopowe całkiem nieźle wychodzą również w dalszej części longplaya: zarówno te w warstwie instrumentalnej, jak również te w wokalu Lovato, ale też artystów, którzy gościnnie wystąpili na płycie (Iggy Azalea i Sirah). Szanuję, zwłaszcza za próbę spróbowania czegoś nowego.

Jest jeszcze jeden utwór, który zostawiłem na koniec, a który wg mnie najlepiej opisuje kim jest i jaką muzykę tworzy Lovato. Nightingale (z angielskiego słowik – przyp. aut.) to piosenka chyba najbardziej emocjonalna i najbardziej prywatna w całym dorobku piosenkarki. Kompozycja pozornie prosta, tekst zresztą również nie porywa, a i wokalnie Demi nie raz wspina się na wyższe szczeble swojej skali głosu. Natomiast przed odpaleniem warto wiedzieć, że utwór ten jest zadedykowany bliskiemu przyjacielowi Lovato, który był jej rówieśnikiem i w wieku 13 lat popełnił samobójstwo przez powieszenie. Mnie ruszyło gdy się dowiedziałem, ale ja jestem muzycznym romantykiem i zdecydowanie zbyt wrażliwą osobą na takie historie.

Epilog

I już kończąc ten nieco chaotyczny tekst, bo trochę mi się w trakcie pisania rozmył główny temat; życie nie jest czarno-białe. Nie chcę wyjść na adwokata diabła, bo sam uważam, że Demi z tą heroiną to konkretnie zjebała, ale koniec końców historia skończyła się szczęśliwie i o ile uda się jej podnieść z gruzów i wznieść jak ten drapacz chmur z przebojowego singla to dla muzyki i świata okołomuzycznego będzie to jak najbardziej dobra wiadomość. I ja zdecydowanie trzymam kciuki żeby tak się stało i to jak najrychlej. Zbyt dużo utalentowanych ludzi zmarnowało swoje kariery i życia w zbyt łatwy sposób.

I mam też wrażenie, że piszę ten tekst głównie dla siebie, bo jeśli Drogi Czytelniku dotarłeś na tego bloga i do tego miejsca to znaczy, że prawdopodobnie umiesz czytać, a jeśli umiesz czytać to znaczy, że masz IQ ocenione wyżej niż 40 pkt. i stać cię na więcej niż pisanie życzeń śmierci na twitterze czy sugerowanie, że każdy żeński artysta zrobił karierę dzięki cyckom i dupie. A z okazji ukończenia tego tekstu, bądź co bądź całkiem wymagającego i ciężkiego dla mnie, życzę Wam i sobie więcej bezinteresownej serdeczności w sieci (i poza nią), mniej nienawiści w sieci (i poza nią) i zdecydowanie mniej newsów o upadkach ludzi, którzy w świecie muzyki wciąż mają coś do zrobienia i udowodnienia.

Bookmark the permalink.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *