Best of the best: Albumy muzyczne

Za serię z rankingami zabieram się od właściwie początku istnienia bloga; zawsze miałem słabość co numerków, cyferek, pozycji, ocen i choć ostatnio ta obsesja nieco zanika to nadal lubię od czasu do czasu poukładać coś podług własnego widzimisię.

Czytaj więcej

Keytar, dubstep i muzyczne katharsis

O Lights na tym blogu pojawiło się już całkiem sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę że na całym blogu ogólnie pojawiło się niewiele. Stąd kolejny tekst, tym razem w całości jej poświęcony, powinien albo dziwić, albo wcale nie dziwić (tu proszę sobie uprzejmie wybrać). W każdym razie korzystając z chwili wolnego czasu, kolejnego przypływu weny do pisania tekstów, a także niedawnej premiery jednej z najciekawszych płyt w historii mojego zakochania w muzyce uznałem, że to idealny czas i miejsce, by znów przelać na ekrany monitorów trochę bardziej emocjonalny tekst. Bo to, że Lights w chwili obecnej jest zdecydowanie na 1 miejscu w moim muzycznym serduchu jest już faktem dokonanym. I to dokonanym chyba na długo przed wspomnianą premierą.

Czytaj więcej

Świtatło na końcu drogi, czyli muzyczna podróż ze słuchawkami na uszach

Lubię o sobie mówić jako o osobie znającej się na muzyce. Jako o pasjonacie i fanatyku, rzadziej jako o znawcy czy ekspercie. Bo lubię mówić też, że na muzyce to w sumie ciężko się znać; przez lata gusta i guściki rozwijały się tak prężnie, że chyba nie ma na świecie osoby, która nie umiałaby znaleźć swojej niszy w nieograniczonym oceanie dźwięków. I ciężko mi krytykować kogoś tylko dlatego, że satysfakcję sprawia mu słuchanie innej zlepki wyłowionej w tym oceanie.

Gdzieś po drodze w mojej muzycznej tułaczce zauważyłem, że — chyba troszkę nieświadomie — inaczej podchodzę do gustów growych, filmowych, serialowych czy sportowych a inaczej do muzycznych. Bo o ile słabą grę aktorską, niski poziom piłkarski czy kiepski scenariusz z jałowymi dialogami jakoś automatycznie przypisuję pod kategorię „słabe”, o tyle z muzyką mam ten problem, że ciężej jest mi zmierzyć jakość „wyrobu”, chyba w dużej mierze przez wspomnianą wcześniej różnorodność. Jasne, jest wiele gatunków, których nie lubię, ale czy to oznacza, że są one słabe?

A skoro już o guście zacząłem to pociągnę ten temat nieco bardziej, bo od dawna po głowie chodził mi tekst-podsumowanie, pisany bardziej dla mnie, niż dla kogokolwiek innego, w którym spróbuję rozpisać swoją muzyczną drogę. Od muzycznego raczkowania i zasłuchiwania się w imperium kaset magnetofonowych zacznijmy.

Czytaj więcej