Kwiatki, fiołki, motylki i Dirty Dancing in the background

HA-slider

Siedzę sobie z kubkiem kawy w dłoni i laptopem na kolanach, w tle dudni pralka, a w powietrzu unosi się aromat mleczka do czyszczenia po popołudniowych porządkach. Mieszkanie samemu przez wielkie „S”. Ja zaś w końcu znalazłem chwilę, by usiąść i opisać ostatnie tygodnie, które tak buńczucznie zapowiadałem w dwóch poprzednich wpisach tej trylogii. I nigdy nie umiałem zabrać się za pisanie tych bardziej osobistych, nie tak skoncentrowanych na muzyce tekstów, dlatego zgodnie z zasadą tej serii po prostu pozwolę swoim palcom wystukiwać ten poligon grafomańskiego pierdolenia, przez który z tak wielką ochotą Was niebawem przeczołgam. Czytaj więcej

Best of the best: Albumy muzyczne

Za serię z rankingami zabieram się od właściwie początku istnienia bloga; zawsze miałem słabość co numerków, cyferek, pozycji, ocen i choć ostatnio ta obsesja nieco zanika to nadal lubię od czasu do czasu poukładać coś podług własnego widzimisię.

Czytaj więcej

Różne odcienie smutku

HA-sliderW poprzednim tekście zahaczyłem na moment o temat smutnej muzyki dla smutnych gości i przy okazji pisania mini-sylwetki jednego z najważniejszych zespołów w mojej muzycznej bibliotece wskazałem dwa różne odcienie smutku, które towarzyszą ich dyskografii. Casey potrafi swoją muzyką sprawić, że żebra gniotą się w pokrętnym slalomie, w szalonym tańcu zwijając ciało w kłębek energii, którą chce się uzewnętrznić na miliony różnych sposobów, ale też — gdy tempo nieco zwalnia i bolesny krzyk zastępuje delikatny śpiew — każe leżeć w niemocy i rozważać nad problemem egzystencji. Ostatnio dane mi było jednak poznać nieco inny typ smutku, z jednej strony rozdzierający nie mniej niż te opisane tam wyżej, a z drugiej — napawający nadzieją i pasją.

Czytaj więcej

It’s time for us to bury our love

HA-slider

Za pisanie tego tekstu zabierałem się tyle razy, że prawdę mówiąc łatwiej byłoby mi napisać go od nowa. Dlatego gdy już totalnie zabłądziłem we własnych myślach i pogubiłem się w akapitach, uznałem że czas najwyższy podzielić go na dwie części. Pierwszą, o zawiązaniu pierwszych koncertowych przyjaźni, Counterparts, Dream State możecie przeczytać tutaj, tymczasem dziś co nieco o tym co działo się później. Czytaj więcej

It’s OK to not feel alright

Za pisanie tego tekstu zabierałem się tyle razy, że prawdę mówiąc łatwiej byłoby mi napisać go od nowa. Dość powiedzieć, że pierwsze plany na rozpoczęcie pisania powstały w moje głowie w połowie sierpnia 2018 roku. Ale teraz, mając już grubo ponad połowę, uznałem że spróbuję dokończyć i złożyć tekst w sensowną całość. Wywaliłem więc stary lead i zastąpiłem go tym, który właśnie czytasz. A jeśli, drogi czytelniku, nadal nie wiesz o czym ten tekst będzie, nie przejmuj się. Ja też.

Czytaj więcej

Keytar, dubstep i muzyczne katharsis

O Lights na tym blogu pojawiło się już całkiem sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę że na całym blogu ogólnie pojawiło się niewiele. Stąd kolejny tekst, tym razem w całości jej poświęcony, powinien albo dziwić, albo wcale nie dziwić (tu proszę sobie uprzejmie wybrać). W każdym razie korzystając z chwili wolnego czasu, kolejnego przypływu weny do pisania tekstów, a także niedawnej premiery jednej z najciekawszych płyt w historii mojego zakochania w muzyce uznałem, że to idealny czas i miejsce, by znów przelać na ekrany monitorów trochę bardziej emocjonalny tekst. Bo to, że Lights w chwili obecnej jest zdecydowanie na 1 miejscu w moim muzycznym serduchu jest już faktem dokonanym. I to dokonanym chyba na długo przed wspomnianą premierą.

Czytaj więcej

Sorry Not Sorry

Tekst o podobnej tematyce już od dawna chodził mi po głowie, ale jakoś zawsze znalazłem powód, żeby ostatecznie nie decydować się na pisanie (zazwyczaj lenistwo, sic!). Tym razem jednak, korzystając z chwili wolnego uznałem, że warto znów przelać kilka myśli na wirtualny papier i podzielić się kilkoma mniej lub bardziej odkrywczymi spostrzeżeniami.

Czytaj więcej

Noworoczna tradycja Nevana

Nowy rok, nowy ja, nowy pomysł na krótki wpis na bloga. I zaczyna się też tematycznie, bo rzecz się w pierwszy dzień nowego roku, tak samo zresztą jak rok wcześniej i dwa lata wcześniej. Rokroczną tradycją jest dla mnie bowiem odcięcie się od świata tego dnia i odpalenie radiowej trójki, gdzie przez 12 godzin serwowana jest muzyczna uczta o nazwie Trójkowy TOP Wszechczasów. Siadam wygodnie w fotelu, albo gramolę się na łóżko, chwytam za książkę i nie interesuje mnie nic poza dźwiękami wydobywającymi się z głośników i literkami skaczącymi przed moimi oczyma. No ale nie każdemu się to podoba Czytaj więcej

W 30 sekund tam i z powrotem

Odpaliłem sobie ostatnio nowy singiel 30 Seconds to Mars. Chłopaki po kilku długich latach przerwy zaczęli nagrywać nowy materiał, a ja z wypiekami na twarzy czekam na efekty tej pracy, zwłaszcza że poprzedni album stracił wszystkie atuty poprzedników i uwydatnił ich największe wady. Love Lust Faith + Dreams” był albumem słabym, nieciekawym, pozbawionym przebojowości i przesadnie melancholijno-artystycznym. Jak będzie tym razem? Hm, raczej na powrót do stylu z debiutu nie ma co liczyć.

Czytaj więcej

Umysł zmącony szaleństwem a muzyczna tożsamość

Opowieści o Lostprophets zazwyczaj zaczynają się i kończą na tym samym człowieku. Ian Watkins, bo o nim mowa, był założycielem kapeli, której historia, niczym w prawdziwym thrillerze, kończy się potężnym twistem. Potężnym, choć paskudnym, bo gdy już zdawać się mogło, że po wydaniu 5 albumów mogliby do końca życia odcinać kupony od sławy i pluskać się w słonecznych promieniach na plażach Copacabany, niespodziewanie ich kariera z impetem uderzyła w mur i roztrzaskała się na drobne kawałeczki, boleśnie kalecząc po drodze każdego członka kapeli, a wspomnianego Iana wyrzucając na śmietnik muzycznej historii. Ale czy słusznie? Pytanie trywialnie proste w swoim założeniu, jednak wg mnie nieco trudniejsze, gdy należycie sięnad nim zastanowić.

Czytaj więcej